– W 50. urodziny znalazłem list mojego ojca do mamy, który napisał w dniu moich urodzin. Czytając go, nie mogłem opanować wzruszenia. Płakałem jak bóbr – wyznaje Walenty Bryl.
Od kilku, może kilkunastu lat modnym i lubianym świętem obchodzonym w lutym jest Dzień Zakochanych, który przypada 14 lutego, we wspomnienie św. Walentego. Nie dla wszystkich jednak św. Walenty jest przede wszystkim patronem miłości. Dla Walentego Bryla ze Skierniewic ten święty to przede wszystkim patron ciężko chorych.
Dwa listy taty
W diecezji na palcach jednej ręki można policzyć osoby noszące imię Walenty. Jeszcze trudniej znaleźć je u osób młodych. – Rzeczywiście, w swoim życiu nie spotkałem wielu noszących to imię. W miejscowości, z której pochodzę, było nas dwóch. Ja i starszy sąsiad. Taka liczba mężczyzn o tym imieniu to zasługa kultu, jakim otaczano u nas tego świętego. W moim kościele rodzinnym w Strzelcach Wielkich był jego obraz. Często na niego patrzyłem. Ja to imię sobie przyniosłem. Urodziłem się 14 lutego 1959 roku, jako szósty z rodzeństwa. Rodziłem się w szpitalu, bo mama miała problemy zdrowotne i było zagrożenie życia. Mój ojciec, gdy mama znalazła się w szpitalu, modlił się do św. Walentego. Od zawsze wiedziałem, że on jest patronem od chorób – wspomina pan Walenty.
W swoje 50. urodziny otworzył teczkę, w której były dokumenty ojca. Obok świadectwa szkolnego znalazł także karteczki. Były to dwa listy. Jeden z 14 lutego 1959 roku, pisany przez ojca do mamy do szpitala. – Czytając go, nie mogłem powstrzymać wzruszenia. Tata do mamy pisał tak: „Moja najdroższa Nino! Nie wyobrażasz sobie, jak pusto i ciężko zrobiło się po Twoim wyjeździe. Łzy same spłynęły jak strumienie. Wydawało mi się, że się już nigdy nie zobaczymy. Bóg jednak jest dobry i wysłuchał prośby mojej. Komunię św. ofiarowałem dzisiaj w Twojej intencji. I postanowiłem, że już Ci nigdy nie będę dokuczał, gdy wrócisz do domu, Ukochana. I oto, po kilku godzinach strasznej niepewności, przynoszą piękną wiadomość.
A więc mam znowu syna, a moja Ukochana czuje się dobrze. Już jadła klopsa. Myślałem, że oszaleję. I znowu łzy. Ale łzy radości. Cieszę się ja, cieszą się wszyscy. (...) Myślę, że imię, jakie sobie przyniósł nasz ostatni syn, będzie Ci się podobało. Tym więcej, że kilka modlitw dziś wysłałem do niego, jako patrona ciężko chorych” – cytuje pan Walenty.
Jak zapewnia pan Bryl, drugi list był równie romantyczny i wzruszający. Ojciec donosił w nim: że w domu wszystko dobrze, że całej rodzinie zrobił jajecznicę, że nie próżnuje, że daje radę i że nie może się doczekać powrotu żony. Także i w tym drugim liście nie brakło zapewnień o miłości.
– I ten święty ciągle był przy mnie i jest. Potem w rodzinie były przypadki pielgrzymowania do św. Walentego z prośbą o zdrowie – mówi pan Walenty.
Porządny człowiek
Skierniewiczanin dość dobrze zna życiorys, a nawet legendy mówiące o patronie. Wie, że święty biskup i męczennik z wykształcenia był lekarzem, zaś z powołania – duchownym. Żył w III w. w Cesarstwie Rzymskim, za panowania Klaudiusza II Gockiego. Cesarz ten zabraniał młodym mężczyznom się żenić. Uważał bowiem, że najlepszymi żołnierzami są legioniści niemający rodzin. Zakaz łamał bp Walenty i błogosławił śluby. Został za to wtrącony do więzienia. Tam zakochał się w niewidomej córce swojego strażnika. Podobno pod wpływem tej miłości odzyskała ona wzrok. Gdy o tym dowiedział się cesarz, kazał zabić Walentego. Przed śmiercią skazaniec napisał list do swojej ukochanej, który podpisał: „Od Twojego Walentego”.
– Ja też pisałem listy. Najpierw do swojej dziewczyny, potem do narzeczonej. Prowadziliśmy czułą korespondencję. Do dziś pamiętam, że jeden z pierwszych listów od Joli przyszedł do mnie 14 lutego. Było w nim jej zdjęcie – wspomina pan Bryl, który od dawna w swoje urodzino-imieniny obdarowuje swoje żonę i córkę kwiatami. – Robię to, mimo że św. Walenty jest dla mnie patronem chorych, a nie miłości. Owszem, muszę mu oddać sprawiedliwość, gdy idzie o żonę. Nieraz prosiłem go, by w tej sprawie interweniował i pomógł mi wybrać cudowną kobietę. Wszędzie, gdzie jestem, szukam miejsc mu poświęconych. Do jednego z nich – do Studziannej – często pielgrzymuję rowerem. Tam jest kaplica z jego dużym obrazem. Szukam też innych parafii, gdzie jest czczony. Kiedy się modlę, też o nim nie zapominam. To w końcu mój patron. I to bardzo skuteczny. Czuję też, że czuwa nad naszą miłością i małżeństwem – wyznaje.
– To, że nam się układa, to – oprócz interwencji świętego – także zasługa naszych rodzin – wtrąca Jolanta Bryl, żona. – Oboje pochodzimy z dobrych, pełnych i bardzo religijnych rodzin. Mieliśmy więc dobry przykład z domu, jak należy dbać o relacje. A poza tym mój Walenty jest bardzo porządnym człowiekiem. Takim od serca, z zasadami. Jak więc go nie kochać? Żyje się z nim bardzo spokojnie. Wiedząc z kolei, że jestem wymodlona, zamiast narzekać czy zrzędzić, co mi pozostaje? Muszę być dobra i wyrozumiała – dodaje z uśmiechem pani Jola.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się