W ramach naszego cyklu "Mimo drzwi zamkniętych" publikujemy świadectwa kapłanów, którzy zgodzili się podzielić z nami swoim przeżywaniem kapłaństwa i wiary w czasach pandemii.
Ks. Tomasz Szcześniak, neoprezbiter, wikariusz parafii Przemienienia Pańskiego w Międzyborowie.
Należę do tej grupy ludzi, którzy lubią wracać myślami do przeszłości. To taka psychologiczna retrospekcja. Wracam do konkretnego momentu mojego życia i przypominam sobie, jakie wtedy miałem plany, jakie wyobrażenia przyszłości i porównuje je z tym, co jest dzisiaj.
I tak odtwarzam sobie w pamięci zeszłoroczne Triduum Paschalne. Byłem wtedy już diakonem, ale jeszcze nie prezbiterem. Te święta wielkanocne przeżywałem więc po raz ostatni jako nie-kapłan. W głowie kłębiły mi się wtedy myśli, o tym jak to będzie za rok, kiedy będę już samodzielnie sprawował tę piękną liturgię odnoszącą się do najważniejszych zbawczych wydarzeń. Układałem sobie scenariusze, których nieodłącznym elementem były tłumy ludzi, które zawsze brały udział w tych świętach. Choćby w rezurekcji uczestniczą przecież nawet i ci mniej gorliwi katolicy.
Do głowy mi wtedy nie przyszło, że za rok kościoły, ze względu na pandemiczną chorobę, będą świeciły pustkami. Nawet kilka dni temu mój proboszcz zadał mi pytanie, czy spodziewałbym się kiedyś, że moja pierwsza kapłańska Wielkanoc będzie taka inna.
Bo faktycznie, będzie inna, osobiście dla mnie smutna. Liturgie będą się odbywały, ale w bardzo kameralnym gronie, a przecież Kościół to wspólnota ludzi. Dla mnie to bardzo ważne, bo od moich najmłodszych lat, na największych uroczystościach kościelnych fascynowały mnie tłumy wiernych i ten potężny, wspólny, radosny śpiew, którego siły w tym roku pewnie zabraknie.
Istnieje w tym wszystkim pewna pokusa, żeby czas pandemii koronawirusa był czasem odpoczynku od Kościoła. Nic bardziej mylnego. Właśnie szczególnie w tym momencie musimy starać się, aby tak istotna wspólnotowość Kościoła wybrzmiała podczas rodzinnej modlitwy w domach, podczas uczestnictwa w transmitowanych przez media obrzędach. To jest czas, w którym musimy pokazać, że wszyscy w Chrystusie jesteśmy jednością.
Już od kilku niedziel obowiązują rygory, co do ilości wiernych uczestniczących we Mszach Świętych. Dziwne to dla mnie doświadczenie głosić Słowo Boże do niemal pustego kościoła, ale z drugiej strony, uczy mnie ono, jak bardzo ważni dla kapłana są ludzie. Tak, nawet w złym doświadczeniu, trzeba szukać dla siebie jakiejś nauki na przyszłość.